HistoriaTrucizny

Najsłynniejsze trucizny.

Zaczęliśmy się truć, odkąd tylko zaczęliśmy jeść, czy nawet… jeszcze wcześniej. Największym bowiem zbiorowym zatruciem w historii ziemi był pomór organizmów beztlenowych jakieś 2,4 miliarda lat temu (przetrwały tylko nieliczne, w tym te, które do dziś, niestety, siedzą nam w zakamarkach zębów). Trucizną w tamtym wypadku był… wydychany przez pierwsze sinice tlen.

Tlen trucizną? Dla beztlenowców bezsprzecznie. Paracelsus twierdził, że każda substancja może być trucizną, jeżeli tylko podać ją w odpowiedniej dawce. Umrzeć można np. od opicia się wodą – kilka lat temu zginął w ten sposób Niemiec, przekonany, że pijąc ogromne ilości wody uśmierzy ból zęba.

Masowymi trucicielami są np. alkohol, kokaina, heroina czy opium – substancje te dziesiątki milionów ludzi wpędzają w uzależnienie, które w wielu wypadkach może prowadzić do śmierci. Granica między truciznami, lekami i substancjami odurzającymi jest dość umowna, czego ślady pozostały w etymologii: greckie farmaka to zarówno leki jak i trucizny, a angielski drug to, zależnie od kontekstu, lek lub narkotyk.

Król trucizn

Wśród trucizn „konwencjonalnych” największe żniwo zebrał arszenik, lek znany chińskim medykom już 2400 lat temu. Arszenik, a może bardziej fachowo – tritlenek diarsenu, zwany jest też królem trucizn. Jego właściwości znane już są od czasów starożytności, aczkolwiek zawrotną karierę zrobił dopiero w średniowieczu. Korzystali z niego płatni zabójcy. Wielką zaletą tej trucizny był fakt, że czasem trudno było odróżnić śmierć w wyniku zatrucia arszenikiem od zgonu na cholerę – bardzo wówczas „modną” chorobę. W małych ilościach arszenik przyczynia się do rozwoju cukrzycy, chorób serca i nowotworów, w większych powoduje krwotoki układu trawiennego, śpiączkę, konwulsje i bolesną śmierć.

Kariera króla trucizn znacznie rozwinęła się w czasie odrodzenia. Z jednej strony śmiertelnie truli się nim arystokraci uwikłani w dworskie porachunki, a z drugiej zaś arszenikiem lekko podtruwały się modne damy. Musicie bowiem wiedzieć, że jednym z efektów działania tej substancji jest zawężanie się naczyń krwionośnych. A blade lica były wówczas szalenie modne. Co interesujące, całkiem odwrotny efekt średniowieczne arystokratki otrzymywały stosując opisaną powyżej belladonnę. Piękne panie musiały być jednak bardzo ostrożne – zaledwie kilka kropel arszeniku powalić mogło dorosłego mężczyznę! I tak też właśnie powalał przez parę ładnych stuleci.

Bardzo długo nie zdawano sobie sprawy z zabójczych właściwości arszeniku, zwłaszcza że objawy u osób podtruwanych – ciemnienie skóry, wypadanie włosów, bóle brzucha i mięśni, zapalenie błony śluzowej nosa i oczu – przypominały skutki dość częstej w średniowiecznej i późniejszej Europie cholery. Ogromna większość ofiar arszeniku zatruła się nim bezwiednie, używając zawierających go kosmetyków i leków – do ofiar tej substancji należał m.in. król Anglii Jerzy III.

Okresem największej popularności arszeniku jako świadomie używanej trucizny był wiek XIX. W ówczesnej Anglii arszenik nazywano potocznie „inheritance powder” (proszek na dziedziczenie), miał bowiem być częstym środkiem do usuwania z tego świata zamożnych mężów, żon czy krewnych, którzy dzielili nas od testamentu. Według uchodzącej dziś za najbardziej prawdopodobną wersji, od długiego podtruwania arszenikiem zmarł w brytyjskiej niewoli na wyspie św. Heleny Napoleon Bonaparte – zbadane po latach próbki jego włosów zawierały 13-krotnie większe stężenie arszeniku od normalnego. Inną słynną ofiarą arszeniku był Brytanik, otruty przez Nerona.

Z potraw największe ilości arszeniku – pochodzące z pestycydów i nawozów – zawiera ryż, w tym zwłaszcza teoretycznie najzdrowszy, czyli brązowy (niełuskany). Zaleca się go zatem gotować w jak największej ilości wody, nawet jeśli jest to niezgodne z obecnie obowiązującą modą.


Śmierć w konwulsjach

W słynącym z otruć wieku XIX (późniejsze techniki pozwalały policji niemal zawsze wykryć truciznę w ciele ofiary) bardzo popularnym środkiem pozbywania się mężów czy żon była strychnina – substancja otrzymywana z rosnącej w tropikalnej Azji rośliny kulczyba wronie oko (łacińska nazwa Strychnos nux vomica wskazuje na właściwości wymiotne). Strychnina, używana do tępienia szczurów, ma niezwykle gorzki smak, który jednak da się zamaskować silnie posłodzoną kawą czy herbatą, bądź też alkoholem. Podana doustnie zaczyna działać po mniej więcej 20 minutach, powodując serię potwornych konwulsji w wyniku skurczu mięśni (plecy wyginają się tak, że umierający niekiedy piętami dotyka głowy), a w końcu śmierć przez uduszenie. Konwulsje są tak bolesne, że w ich trakcie ofiara traci najczęściej przytomność – niestety, w przerwach między skurczami, odzyskuje ją i umiera z pełną świadomością tego, co się z nią dzieje.

Zanim ten specyfik dotarł do Europy, od wieków korzystali z niego Chińczycy. Trucizna ta znana też była w Indiach, gdzie pozyskiwano ją z nasion drzewa o intrygującej nazwie – kulczyba wronie oko. Do nas strychnina dotarła dopiero w XVIII wieku i od razu znalazła swoje zastosowanie w dużych miastach, gdzie używano jej do tępienia szczurów. Parę dekad później trucizna ta „weszła na salony”, robiąc zawrotną karierę wśród wiktoriańskich zbirów. Z jej dobrodziejstw skorzystał na przykład Thomas Neil Cream – gość, który zabił więcej prostytutek niż sam Kuba Rozpruwacz.

Śmierć w wyniku zatrucia strychniną jest wyjątkowo paskudna – najpierw następuje atak niekontrolowanych skurczów mięśni, na ustach pojawia się piana, ofiara niemalże topi się we własnych wymiocinach, do tego dochodzą drgawki… Ostatecznie człowiek umiera w wyniku uduszenia – mięśnie szyi są tak bardzo napięte, że uniemożliwiają oddychanie.

Dramatyzm umierania po zażyciu strychniny sprawił, że była najczęstszym środkiem, który w ręce morderców wkładali brytyjscy mistrzowie kryminału – Agatha Christie i Arthur Conan Doyle.

Kurara, która… nie truje

„Kuzynką” strychniny jest kurara, otrzymywana z innego gatunku kulczyby (Strychnos toxifera), którą Indianie amazońscy smarują strzały łuków czy dmuchawek. Tyle że kurara nie jest w zasadzie trucizną – przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa: można się jej nałykać do woli i wyjść z tej przygody bez szwanku. Podana do krwi działa jednak od razu, powodując zwiotczenie mięśni i w konsekwencji uduszenie ofiary.

Mechanizm zabijania kurarą odkrył dopiero na początku XIX w. brytyjski przyrodnik Charles Waterton – w 1820 roku przeprowadził on słynny pokazowy eksperyment, w trakcie którego wstrzyknął kotu do krwi śmiertelną dawkę kurary, po czym utrzymał zwierzę przy życiu za pomocą sztucznego oddychania – dziesięć minut później kot zachowywał się, jakby nic mu się nie stało. Jako substancja zwiotczająca mięśnie kurara przyczyniła się walnie do postępów w anestezjologii.

O smaku migdałów

Największym po arszeniku masowym (chemicznym) trucicielem w historii ludzkości jest cyjanek potasu, zwany potocznie cyjankiem, o charakterystycznym zapachu gorzkich migdałów (daje go substancja trująca – amygdalina). Najbardziej słynne jego ofiary to Adolf Hitler i jego towarzysze z bunkru kancelarii Rzeszy: Joseph Goebels, żony obu nazistów, a także szóstka dzieci Goebbelsów. Przemyconym do celi cyjankiem zatruł się skazany na śmierć na procesie w Norymberdze Hermann Göring. Jedenaście lat później sięgnął po cyjanek Alan Turing, zwany „ojcem sztucznej inteligencji”, który walnie przyczynił się do rozszyfrowywania zakodowanych depesz niemieckich podczas drugiej wojny światowej, a w 1957 r. został przez brytyjski sąd skazany na kastrację chemiczną za homoseksualizm. Odporny na cyjanek okazał się natomiast w 1916 roku Grigorij Rasputin – trucizna nie wystarczyła do zabicia tego owianego już za życia legendą mnicha i faworyta carycy, a śmierć miał on ponieść dopiero w wodach Newy. Cyjanek wchodził też w skład niesławnego gazu cyklon B, który hitlerowcy stosowali w komorach gazowych.

Do przypadkowych zatruć cyjankiem dochodzi najczęściej po spożyciu manioku – rośliny bulwiastej uprawianej w krajach tropikalnych. Ze zmielonych bulw otrzymuje się mąkę (kassawa) do wypieku chleba, a także mączkę skrobiową (tapioka), nie mówiąc już o produkcji alkoholu. Te produkty mogą zawierać niewielkie i najczęściej niegroźne dawki cyjanku. Niestety, wskutek niewłaściwej obróbki manioku stężenie cyjanku może ulec zwiększeniu do dawki zagrażającej życiu (zwłaszcza dzieci i kobiet); objawami są tu nagły paraliż i nieodwracalne zniekształcenie nóg (wyglądają, jakby były związane na wysokości kolan).

Z cyjankiem stykamy się też w nasionach owoców pestkowych, najwięcej w morelach, brzoskwiniach, a nawet jabłkach (nie bez powodu pestki mają gorzkawy smak). Jest go dużo także w pestkach czarnego bzu czy czeremchy – stąd przetwory z jagód czarnego bzu dobrze jest przecedzić przez sito.

Koktajl Kleopatry

Z trucizn roślinnych wszyscy wymienimy cykutę, którą wypił skazany na śmierć Sokrates. Tyle że niemal na pewno nie był to wyciąg z samej cykuty, czyli szaleju jadowitego (Cicuta virosa), bowiem ten spowodowałby długotrwałą agonię w potwornych mękach (drgawki, szczękościsk, otępienie przypominające upojenie alkoholem, gałki oczne wywrócone do środka – umierający wygląda jak zombie, ślina i piana na ustach, a nierzadko i krew w wyniku przygryzienia języka, charczący oddech). Opisana przez Platona i Ksenofonta śmierć filozofa miała bowiem być spokojna – Sokrates tracił stopniowo czucie w nogach, a następnie coraz wyższych partiach ciała i do samego końca zachował przytomność umysłu. Takie objawy dałoby raczej zatrucie szczwołem plamistym, być może wymieszanym z tojadem oraz podawanym skazańcom dla uśmierzenia cierpień opium i winem.

Podobnym „koktajlem” mogła do zejścia z tego świata posłużyć się Kleopatra. Wg oficjalnej wersji egipska królowa, nie chcąc stać się branką Oktawiana Augusta, włożyła rękę do kosza z figami, na dnie którego krył się jadowity wąż – kobra lub żmija nosoroga. W takim jednak wypadku Kleopatra umierałaby godzinami w rzężeniu, wymiotach i konwulsjach, a przecież miała, wg Kasjusza Diona, odejść „cicho i bez bólu”. Poza tym, Kleopatra zmarła w sierpniu, kiedy to temperatura w Egipcie sięga 40 st. Celsjusza, a tamtejsze węże wpadają w długotrwały letarg.

Śmierć z lasów i łąk

Wśród słynnych trucicieli zastanawia duża liczba kobiet. Być może białogłowy, jako słabsze fizycznie od mężczyzn, jedynie trując, mogły wyrównać rachunki z despotycznym mężem czy okrutnym panem. Wszyscy chyba słyszeli o Lokuście, Tofanie, Liwii (mówiło się ponoć w Rzymie: „wąż ukąsił Liwię, po czym zdechł”), Agryppinie i Lukrecji Borgii; bardziej otrzaskani w temacie wymienią Marię Swaneburg (udowodniono jej zabicie 27 osób, a przypisuje się 90 dalszych zgonów), amerykańską „czarną wdówkę” Nannie Doss (11 trupów), Genene Jones – pielęgniarkę, którą podejrzewa się o wysłanie na tamten świat 60 dzieci i niemowląt, czy Verę Renczi, piękną Rumunkę, która otruła dwóch swoich mężów, syna i ok. 30 kochanków.

Na liście tej nie ma Polek, choć jedna z najbardziej zabójczych trucizn chemicznych została odkryta przez Polkę i nazwana na cześć naszego (wówczas nieistniejącego) kraju. Chodzi oczywiście o polon i Marię Skłodowską-Curie. Substancja ta prawdopodobnie posłużyła agentom Władimira Putina do otrucia zbiegłego na Zachód oficera FSB, Aleksandra Litwinienki. Ale brak Polek na trucicielskiej liście, nie oznacza, że ich nad Wisłą nie było – każda nasza szeptucha czy znachorka miała do dyspozycji całkiem niezłe, zabójcze instrumentarium.

Trucizny polskie

Szalej, zwany przez polski lud „bzduchą”, „bzichą” bądź „świńską wszą”, dostał się nawet do polskiej frazeologii – „Szaleju się najadłeś?” – pytamy kogoś, kto we wściekłości toczy pianę z ust i patrzy na nas obłąkanym wzrokiem (bo takie są objawy zatrucia aktywnymi w tej roślinie cykutoksyną i cykutolem).
Cykuta znana jest głównie z tego, że dzięki niej grecki filozof Sokrates odszedł do krainy wiecznych rozważań. Jeśli wierzyć opisom, jego śmierć była bardzo, nazwijmy to – romantyczna. Myśliciel powoli tracił czucie w kończynach, a następnie spokojnie wyzionął ducha mając u swego boku najbliższych przyjaciół. My jednak opisom nie wierzymy, bo dzięki nauce doskonale wiemy jak cykuta działała. Faktycznie – objawami jej wypicia jest stopniowe porażenie mięśni.
Najgorsze jednak w tym cholerstwie jest to, że człowiek do samego końca pozostaje świadomy. Kiedy większość ciała jest już w stanie paraliżu, trucizna zabiera się za układ oddechowy. W efekcie, po długich mękach, nieszczęśnik dusi się na amen, błagając w duszy, aby ten koszmar wreszcie się skończył…

70eacd80e44b12848a3a03c6e90cc94b

Szczwół plamisty dorobił się nazw ludowych „pietrusznik” i „psia pietruszka”, bo z liści podobny jest do pietruszki; ale zapach nie pozwoli nam pomylić go z warzywem – śmierdzi padliną lub, jak kto woli, mysimi sikami.
Ten wynalazek należy do najstarszych stosowanych przez człowieka trucizn. To mieszanka kilku roślin, których alkaloidy porażają układ oddechowy. Jednym ze składników cykuty był np. szalej jadowity, który zawiera cykutoksynę. Przyjęcie nawet małej ilości tego cholerstwa powoduje silne zatrucie.
Cykuta znana jest głównie z tego, że dzięki niej grecki filozof Sokrates odszedł do krainy wiecznych rozważań. Jeśli wierzyć opisom, jego śmierć była bardzo, nazwijmy to – romantyczna. Myśliciel powoli tracił czucie w kończynach, a następnie spokojnie wyzionął ducha mając u swego boku najbliższych przyjaciół. My jednak opisom nie wierzymy, bo dzięki nauce doskonale wiemy jak cykuta działała. Faktycznie – objawami jej wypicia jest stopniowe porażenie mięśni.

Tojad to po naszemu „mordownik”, „zły mniszek” albo „piekielne ziele”. Rośnie przede wszystkim w górach i na wyżynach. Wydzielana przezeń akonityna należy do najsilniejszych trucizn roślinnych. W dawnych wiekach był to bodaj najczęstszy środek, po jaki sięgali samobójcy.
W odpowiednich ilościach trucizna na jej bazie powoduje silne dreszcze, wymioty i ostrą biegunkę, natomiast w ilościach jeszcze odpowiedniejszych – paraliż mięśni, arytmię serca i zgon. 
Według greckiej mitologii trucizna ta powstała ze śliny Cerbera – psa czatującego u bram Hadesu. Uważa się, że to właśnie za pomocą tojadu podanego z grzybami Agrypina pozbyła się swego męża – cesarza Klaudiusza. W średniowieczu zaś sokiem z tej rośliny rycerze namaszczali swoje miecze i groty strzał, natomiast w okresie renesansu tojad był na pierwszym miejscu list trucicielskich przebojów…

Blekot poraża układ oddechowy i narządy mowy, stąd człowiek przed śmiercią bełkocze („blekocze”). Podobnie w basenie Morza Śródziemnego działało kropidło szafranowe, wykrzywiając twarz umierającego, w konwulsyjny „uśmiech” – stąd mówi się o sardonicznym uśmiechu od Sardynii, na której w dużej mnogości zioło to występuje i gdzie jeszcze całkiem niedawno uśmiercano nim niedołężnych starców.

Jagoda bagienna to w języku naszych czarownic „pijanica”, ponieważ po zażyciu garstki tych jagód człowiek się zatacza jak pijany i robi wesołkowaty. Choć tak naprawdę to nie jagoda powoduje takie zachowanie, a osiadający na jej owocach pyłek halucynogennej rośliny bagno zwyczajne (Rhododendron tomentosum). Jego lecznicze właściwości odkrył dla nas dr Stanisław Tołpa). Miłe, euforyczne odjazdy daje lulek czarny („szaleniec”, „lulek jadowity”), ale tylko do czasu – łatwo bowiem przekroczyć dawkę (ok. 15 nasion), po której się nie obudzimy. Właściwości znieczulające lulka znano już w średniowieczu – w Niemczech, kaci podawali go w odruchu humanitarnym skazańcom. Wikingowie mieszali lulka z piwem, od którego mieli potem trzydniowe kace. Lulek także – jeśli cokolwiek – był prawdopodobnie odpowiedzialny za „loty czarownic”, o których zeznawały na swych procesach złapane, przez inkwizycję kobiety; ich jedynym „przestępstwem” mogło być raczenie się wywarem z nasion lulka, po którym doznawały halucynogennego „odlotu”.

34e611347ffb7ca02dacd34e83bed994
Belladonna

Pokrzyk wilcza jagoda naukowo nazywa się Atropa belladonna, czyli „piękna panna o nieodwracalnym działaniu”. Piękna, bo pozyskiwana z tych jagód atropina rozszerza źrenice – do niedawna kobiety (zwłaszcza aktorki) wkrapiały ją sobie do oczu, by się zrobić na bóstwo. Jednak już zjedzenie kilku jagód pokrzyka może „zabić wilka” (stąd ludowa nazwa), a człowieka tym bardziej. Amerykańscy żołnierze do dzisiaj noszą ampułkostrzykawki z siarczanem atropiny jako odtrutką na wypadek ataku gazami bojowymi. Znane są przypadki zatruć mięsem krów, które na łące najadły się liści pokrzyku.

Jak pewnie niejeden z szanownych Bojowników wie, Belladonna to taka aktorka kina świńskiego, która na dobre spopularyzowała podwójną penetrację analną. Jednak tego tematu zgłębiać nie będziemy, albowiem jako bogobojni obrońcy moralności brzydzimy się propagowaniem pornografii, tfu!
Belladonna to też roślina, której łacińska nazwa („piękna pani”) sugeruje, że chętnie sięgały po nią kobiety. Na jej bazie produkowano np. krople do oczu, dzięki którym damy miały uwodzicielskie, lekko rozmarzone spojrzenie. To głównie dlatego, że belladonna paraliżuje mięśnie, czego efektem były rozszerzone źrenice.

Rosnąca często na kompostownikach bieluń dziędzierzawa („diabelskie ziele”, „pindyrynda”, „dendera”), ostrzega intensywnym smrodem kwitnących kwiatów. Niektórym jednak ten zapach nie przeszkadza i Datura stramonium coraz częściej hodowana jest w domach jako roślina ozdobna. Niestety, zjedzenie już 3-4 nasionek (które zawierają kasztankowate owoce tej rośliny) to dla kilkuletniego dziecka wyrok śmierci. Indianie północnoamerykańscy używali wywaru z nasion bielunia do wprowadzania się w halucynogenny trans. W latach 50. CIA wykorzystywało jego napar jako serum prawdy. Do ciężkich zatruć dochodziło też po spożyciu miodu zebranego z pasieki położonej w sąsiedztwie stanowisk tej rośliny.

Wawrzynek wilcze łyko to kolejna, jagodami mogąca „struć wilka”, trutka; podobno niebezpieczne może być nawet jej wąchanie (ładnie pachnie, hiacyntowo). Zdarzały się zatrucia mięsem ptaków (drozdy, kwiczoły) żywiących się jagodami wawrzynka.

A czy uwierzycie? By, zamustrować się na łódź Charona możemy także po zjedzeniu kilku liści konwalii? Oczywiście, kto by tam je świadomie jadł, ale można je łatwo pomylić z czosnkiem niedźwiedzim – należy zatem uważać.

Zimowit jesienny, czyli „paluchy”, „bachory”, zawiera w swych cebulkach kolchicynę (zwaną w żargonie farmaceutów „arszenikiem roślinnym”), jeden z najbardziej trujących alkaloidów roślinnych. Łyżka stołowa nasion wywołuje ciężkie zaburzenia żołądkowo-jelitowe i niewydolność krążenia, prowadzącą często do śmierci. Zimowit można pomylić z krokusem. Do najczęstszych przypadkowych zatruć dochodzi na wsi podczas sianokosów, kiedy dzieci zrywają „grzechoczące” torebki ze słodkimi nasionkami. Opisywano też śmiertelne zatrucia nalewką na nasionach zimowita. Mało komu? To jeszcze niezawodny zestaw parkowo-żywopłotowy: cis, bukszpan, ligustr, śnieguliczka, wiciokrzew. Ten pierwszy – dokładniej wyciąg z czerwonych jagód cisu, w dodatku wlewany śpiącemu przez ucho – miał zabić starego króla Hamleta (o ile dobrze odczytujemy znaczenie użytego tylko raz przez Szekspira słowa hebenon).

Zabójcza grzybowa piątka

Niechlubny prym wiedzie w tym gronie muchomor sromotnikowy (Amanita phalloides), przypominający kształtem męskie prącie), zwany też „leśną śmiercią”, a mylony z gąską zieloną i niektórymi zielonymi gołąbkami. Zjedzenie nawet niewielkiej ilości tego grzyba prowadzi do śpiączki wątrobowej i śmierci. Prawdopodobnie to po zjedzeniu sromotnika zszedł z tego świata cesarz Klaudiusz, któremu żona, Agrypina, miała we współpracy ze słynną trucicielką Lokustą podać potrawkę z tych grzybów, zamiast ulubionego przezeń muchomora cesarskiego (Amanita caesarea) – jedynego jadalnego spośród muchomorów.

Muchomor wiosenny (Amanita verna) – występujący jesienią – mylony bywa z pieczarkami, jest niemal tak samo silnie trujący jak sromotnik i niektórzy mykolodzy uważają oba za odmiany tego samego gatunku. Błędnie brany za pieczarkę jest też muchomor jadowity (Amanita virosa), zwany „muchomorem białym”.

Piestrzenica kasztanowata (Gyromitra esculenta) to tzw. „babie uszy”, czyli grzyb wiosenny (kwiecień-maj) o pofałdowanej główce, mylony z występującym również wiosną smardzem. Przymiotnik esculenta znaczy „jadalny”, ponieważ dawniej piestrzenica była na wsiach masowo spożywana – można ją „odtruć” przez suszenie lub długotrwale gotowanie. W Finlandii jej susz został dopuszczony do obrotu handlowego.

Zasłonak rudy (Cortinarius orellanus), przez lud zwany „cukrówką”, to kolejny grzyb dawniej traktowany jako jadalny (po długim gotowaniu), niemniej odpowiedzialny również za zatrucia, w tym śmiertelne. Drugi człon łacińskiej nazwy grzyb ten dostał po Francisco de Orellanie, hiszpańskim konkwistadorze, który odkrył dla Europy kurarę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź też
Close
Back to top button
Ads Blocker Image Powered by Code Help Pro

Ads Blocker Detected!!!

We have detected that you are using extensions to block ads. Please support us by disabling these ads blocker.

Powered By
Best Wordpress Adblock Detecting Plugin | CHP Adblock